Kilka słów o herbacie

Zdawałoby się na pierwszy rzut oka, że o herbacie niewiele trzeba mówić. Idziemy do sklepu i kupujemy ekspresową herbatę w saszetkach za kilka złotych. Do wyboru mamy najczęściej herbatę czarną, zieloną, czasem ziołową lub owocową. Więc nad czym tu się rozwodzić? I dlaczego warto wydać więcej w dobrej herbaciarni zamiast kupić zwykłą „herbatę” z marketu?

Historia herbaty jest stara, chciałoby się rzec, jak świat… Sporo w tym przesady, natomiast legendy dotyczące tego trunku mają swój początek w III wieku przed naszą erą. Pierwsze wzmianki historyczne pojawiają się jednak dopiero w III wieku naszej ery. Miejscem odkrycia faktu, że niektóre rośliny po zalaniu gorącą wodą wytwarzają przyjemny napar, były oczywiście Chiny.

Do wyboru, do koloru

Większość z nas wie, że herbaty dzielimy między innymi na czarne i zielone. Mniej osób jest już świadome faktu, że zarówno czarną, jak i zieloną herbatę jesteśmy w stanie wytworzyć z tego samego krzaczka tej samej rośliny. Zielona herbata jest najmniej przetworzona ze wszystkich rodzajów. Najczęściej są to zebrane listki herbaty, które podlegają jedynie procesowi suszenia. Herbatę można poddać dalszej obróbce – dzięki procesom więdnięcia, skręcania, fermentacji i suszenia otrzymamy herbatę czarną. Tak, dobrze widzicie – herbata czarna to tak naprawdę sfermentowana herbata zielona.

Skąd taki pomysł, aby fermentować herbatę? Legenda głosi, że na odkrycie tego procesu wpłynęli Brytyjczycy. Gdy zaczęto zwozić zieloną herbatę z Chin do Wielkiej Brytanii, Brytyjczycy mieli duży problem z prawidłowym jej spożywaniem. Zielonej herbaty bowiem nie możemy zalać wrzątkiem, lecz czystą wodą w temperaturze około 70-80 stopni Celsjusza. W wodzie o takiej temperaturze herbatę zaparzamy kilkadziesiąt sekund (nie całe minuty, jak to jest niejednokrotnie wskazywane na opakowaniach marketowych herbat!), a następnie przelewamy do czarek. Przygotowana zgodnie ze sztuką herbata zielona była z zamiłowaniem spożywana w Chinach, jednak w Wielkiej Brytanii nie rozumiano jej fenomenu: po pierwsze Brytyjczycy często zalewali liście wrzątkiem, wskutek czego herbata była gorzka; po drugie w zatłoczonych wyspiarskich miastach ciężko było o dobrej jakości wodę. Pewnego razu jeden z herbacianych transportów płynący statkiem uległ totalnemu przemoczeniu w trakcie podróży morskiej. Wskutek tego herbata „popsuła się” i zaczęła fermentować. Jako że herbata była wtedy bardzo cennym towarem zdecydowano się nie wyrzucać drogich zapasów, lecz mimo wszystko spróbować zaparzyć tak „popsutą” herbatę (cóż za studenckie podejście!). Brytyjczycy podobno odkryli w ten sposób, że mocna, czarna herbata zdecydowanie bardziej odpowiada ich gustom niż delikatna zielona herbata chińska.

[źródło: pixabay]

Skoro wiemy już, jakim procesom poddaje się herbatę zieloną i czarną, opowiedzmy o innych, mniej popularnych rodzajach. Herbatą pośrednią między zieloną a czarną jest herbata oolong, zwana niebieskozieloną. Charakteryzuje się tym, że jest sfermentowana w dużo mniejszym stopniu niż herbata czarna, dzięki czemu zachowuje jasny kolor. W delikatnym smaku wyczuwalne są natomiast wytrawne wędzone nuty, które są efektem fermentacji, a ich wyczuwalność zależy od poziomu fermentacji liści. Moim zdaniem jest to jeden z najciekawszych rodzajów herbaty, a mnogość rodzajów fermentacji powoduje, że każda odmiana herbaty oolong jest zupełnie inna od poprzedniej. Zdecydowanie polecam tę herbatę osobom ciekawym nowych smaków, którym nie odpowiada standardowa i mocna czarna herbata.

[źródło: pixabay]

Innym rodzajem herbaty jest herbata biała. Bardzo delikatna w smaku i bardzo łatwa do przeparzenia – herbatę białą parzymy bardzo krótko. Zbiera się ją jeszcze z niedojrzałych, nierozwiniętych młodych pączków. Zawiera w sobie sporo teiny, zatem można polecić ją jako zdrowszy odpowiednik kawy. Bardzo rzadko spotyka się herbaty żółte, które od białych różnią się długością schnięcia. Herbaty białe i żółte są jednymi z najszlachetniejszych herbat, a ich ceny bywają bardzo wysokie.

Z zupełnie innej beczki są herbaty pu-erh zwane herbatami czerwonymi lub ciemnymi. Pu-erhy są jeszcze bardziej podkręconą w smaku wersją czarnej herbaty dzięki dodatkowemu procesowi leżakowania i fermentacji. Napar jest bardzo intensywny i smakuje wprost rewelacyjnie, choć jego charakterystyczny ziemisty zapach może na początku trochę odstraszać. Polecam tę herbatę osobom z zamiłowaniem do figury fit oraz dbającym o zdrowie – herbata ta ma zbawienny wpływ na metabolizm. Przyda się akurat przed okresem letnim!

[źródło: pixabay]

Teraz jeszcze kilka słów o „herbacie” owocowej i ziołowej. „Herbacie” w cudzysłowie, gdyż prawdziwą herbatą jest napar z pączków bądź listków krzewu herbacianego, natomiast w Polsce przyjęło się nazywać nią także susz owocowy i zielny. Aby mieć dobry wpływ na zdrowie możemy za pomocą naparów zaparzyć także nasze rodzime, europejskie rośliny. Niezwykłymi właściwościami charakteryzują się między innymi lipa, mięta, szałwia czy rumianek. Ich właściwości znane są już od setek lat na naszych terenach. Napar z suszu owocowego będzie zawierał tych dobroczynnych składników mniej (niestety witamina C ginie w wysokich temperaturach). Mimo to, jest to doskonałe rozwiązanie na chłodne, jesienne wieczory – poprawia nastrój i przyjemnie rozgrzewa.

Dobra herbata to odpowiednio przyrządzona herbata…

…ale przede wszystkim to po prostu…dobra herbata. Czyli odpowiedniej jakości listki krzewu herbacianego, poddane starannej, zwykle ręcznej obróbce. Po taką herbatę najlepiej przejść się do herbaciarni. Niestety w marketach najszybciej dostaniemy tak zwane ekspresówki wykonane z pyłu herbacianego, czyli gorszej jakości pozostałości po herbatach łamanych. Jeżeli nie potrafimy odpowiednio zaparzyć konkretnej herbaty, odpowiedzi najlepiej szukać właśnie w dobrej herbaciarni. Warto także od czasu do czasu zamówić sobie w herbaciarni dzbanek wysokogatunkowej herbaty, której nie kupilibyśmy w opakowaniu ze względu na okrojony budżet czy też przez brak umiejętności zaparzenia danego rodzaju herbaty. Gorąco zachęcam do eksperymentowania i poszukiwania swojego ulubionego smaku.

Małgorzata Dzik