The Mandalorian, czyli nowa galaktyczna opowieść

Pandemia, która pojawiła się znienacka w życiu każdego z nas, dość potężnie wpłynęła na codziennie zagospodarowanie czasu. Ci, którzy wiele godzin spędzali poza domem, aktywnie wypoczywając czy spotykając się ze znajomymi, musieli przestawić się na zupełnie inny tryb funkcjonowania. Poza nimi istnieje też spora grupka potężnych introwertyków, bądź po prostu amatorów poczucia bezpieczeństwa, które zapewnia otoczenie czterech ścian własnego pokoju. Oba „obozy charakterologiczne” łączy pewna cecha – przynajmniej jedna osoba w każdym z nich jest amatorem seriali. Te potrafią poruszać mnóstwo różnorodnych tematów, przez co właściwie każdy jest w stanie wybrać coś dla siebie. Tym razem poruszę kwestię dzieła, które powinno co najmniej zaintrygować wszystkich wielbicieli filmów z serii Gwiezdne Wojny, a mianowicie jedną z najmłodszych produkcji tegoż uniwersum – The Mandalorian

Premiera serialu miała miejsce już kawał czasu temu na stosunkowo młodej platformie Disney+, jednak dopiero niedawno udało mi się zmotywować do rozpoczęcia seansu. Być może wpływ na to miało długotrwałe przebywanie w domu, być może niedawne odświeżenie kilku filmów z oryginalnej trylogii, a być może to rychły termin złożenia pracy magisterskiej – prawdopodobnie każdy z tych czynników miał swój udział w moim nagłym zapale do poznania pierwszego sezonu Mandaloriana

Większość fanów Star Wars zapewne zna to uczucie pustki, które zostaje w sercu po zakończeniu seansu wszystkich dostępnych filmów. Chciałoby się więcej, więcej i więcej, każdy zastrzyk choćby kilku ujęć z tego fascynującego świata pozwala podtrzymać euforię zaangażowanego widza i minimalnie rekompensuje konieczność powrotu do rzeczywistości. Zdecydowanie należę do grona tego gatunku fanów, którzy spragnieni są kolejnych kosmicznych przygód, choć widocznie to pragnienie nie było na tyle silne, by zapoznać się z serialem tuż po jego premierze. Po obejrzeniu pierwszego odcinka byłam zaintrygowana. Nowy bohater początkowo był po prostu tajemniczy, zapewne przez swoją małomówność, jednak wraz z upływem czasu budził coraz większą sympatię. Świat przedstawiony nawet w początkowych, dość surowych ujęciach, pozwolił mi na powrót do krajobrazów znanych mi z oryginalnych filmów i to wzbudziło we mnie chęć kontynuowania seansu. 

Tytułowy Mandalorian, znany szerszym społecznościom jako Mando, to łowca nagród o bardzo szorstkim usposobieniu. Najczęściej z jego ust można usłyszeć sarkastyczne, lakoniczne komentarze, jakby uważał konwersacje z innymi za całkowicie zbędne – jeżeli znana jest komuś postać netflixowego Geralta, z pewnością odnajdzie podobieństwa między tą dwójką bohaterów. Rzeczą, która jako pierwsza rzuca się w oczy, a raczej w uszy, jest wspaniały soundtrack. Muzyka słyszana po kilku minutach zapowiedzi oglądanego odcinka wręcz hipnotyzuje czarem bębnów i delikatnych dźwięków cymbałków. Tworzy to magiczną atmosferę, będącą wspaniałym preludium do leniwie rozwijającej się akcji, która daje możliwość wręcz upajania się prostymi, a jednocześnie niezwykle efektownymi ujęciami. Nieco bardziej szczegółowo poznajemy bohaterów jedynie pobieżnie przedstawionych w pełnometrażowych filmach – są nimi między innymi mali handlarze droidów, Jawy, zamieszkujący planetę Tatooine

Akcja w poszczególnych odcinkach jest ze sobą bardzo luźno związana – właściwie w każdym pojawia się nowy wątek, przy czym łącznikiem jest stopniowo rozwijająca się relacja między głównym bohaterem a jego przypadkowym znaleziskiem. W serialu zaobserwować można motyw wspólny z wieloma poprzednimi produkcjami z tego uniwersum: urozmaicenie akcji stanowi wyjątkowo uroczy bohater, a mianowicie stworzenie z gatunku dobrze znanego większości dzięki postaci mistrza Jedi, Yody. Cały jego czar tkwi w tym, że mały podopieczny Mando jest młodym przedstawicielem rasy i swoim urokiem osobistym potrafi przyciągnąć nawet najbardziej wybrednych widzów. Jeszcze przed premierą serialu zaskarbił on sobie serca internautów, którzy rozpowszechnili jego wizerunek na wielu portalach społecznościowych. 

Po rozpoczęciu przygody z Mandalorianem usłyszałam od znajomych mnóstwo rozbieżnych opinii. Niektórzy byli pod wrażeniem i polecali tę produkcję, inni z kolei przedstawiali skrajne rozczarowanie – być może faktycznie straciła nieco w oczach pewnych widzów przez podobieństwo do tak zwanych spaghetti westernów, słynących ze szczątkowych dialogów oraz charakterystycznej scenerii, choć w pewnych momentach ów surowy minimalizm ujęć był dla mnie swego rodzaju zaletą. Serial odbiega odrobinę klimatem od bardziej komercyjnych, najnowszych części Gwiezdnych Wojen, nieco bliższy jest pod tym względem filmom znanym starszym widzom i to stanowi niezaprzeczalną zaletę Mandaloriana. Niezależnie od tego, do której grupy fanów się należy, z pewnością warto zapoznać się z produkcją – być może akurat okaże się dla kogoś strzałem w dziesiątkę. 

Justyna Walczak