Drzewiej bywało, czyli o legendach wrocławskich

Nie da się ukryć – zima już dawno nadeszła i zadomowiła się w mieście na dobre. O tej porze roku nasi przodkowie najpewniej siadali w rodzinnym gronie przy ognisku i słuchali niezwykłych historii o bogach, mitycznych stworzeniach i pięknych księżniczkach opowiadanych przez najstarszych członków rodu albo wędrownych bajarzy. My, współcześni ludzie, w odróżnieniu od naszych prapra… (i ileś jeszcze tych „pra”)…dziadków i babć żyjemy w pośpiechu, a teraźniejszość oferuje nam tyle bodźców, że łatwo możemy zapomnieć, jak się nazywamy. Czasami w codziennej gmatwaninie brakuje nam czegoś; być może właśnie tych opowieści i ciepełka ogniska. No cóż, tego drugiego nie jestem w stanie tak łatwo zapewnić, ale za to zapraszam was do lektury wrocławskich legend miejskich.

Mostek czarownic

Jedną z najbardziej znanych historii o Wrocławiu jest ta o mostku zawieszonym pomiędzy dwiema wieżami kościoła św. Marii Magdaleny. Za dnia jest on zwykłą atrakcją turystyczną – wielu mieszkańców i przyjezdnych wspina się po licznych schodkach wieży, by ujrzeć piękną panoramę miasta rozciągającą się aż po horyzont, lecz w nocy już od wielu wieków słychać stamtąd dziwne jęki i szurania, a czasami nawet można zobaczyć niewyraźne widma – miejscowi mówią, że to nieszczęśliwe dusze kobiet, które nie chciały wyjść za mąż i wolały trwonić swój czas na zabawy i romanse, więc po śmierci sprzątają mostek. Jest to ich swoista kara za to, że nie chciały spędzić życia na pracy i poświęcić się rodzinie. Jedna z wersji legendy wspomina o Tekli – kobiecie próżnej i leniwej, której czasami przypisywane są zdolności magiczne. Po śmierci została ona zmuszona do wiecznego czuwania na mostku i utrzymywania go w czystości.

Głowa na wieży katedry

Nie tylko panie według podań ludowych ponosiły kary za grzechy. Dobrym przykładem takiej historii jest opowieść o czeladniku Henryku. Zakochał się on z wzajemnością w córce swojego mistrza Franciszka. Młodzi utrzymywali swój związek w tajemnicy, ponieważ wiedzieli, że ojciec dziewczyny nie zgodziłby się na ich ślub – chłopak pochodził z biednej rodziny i nie miał grosza przy duszy. Jak wiadomo, tajemne schadzki nadzwyczaj szybko wychodzą na jaw… Tak było i tym razem. Gdy Franciszek dowiedział się o romansie, wygonił z pracy Henryka, zapowiadając, że pozwoli młodzieńcowi  ożenić się ze swoją córką tylko wtedy, gdy ten stanie się bogaty. Chłopak nie miał innego wyjścia i musiał opuścić miasto. Długo błąkał się bez celu, po czym przez przypadek dołączył do grupy rozbójników. Dzięki kradzieżom i zabójstwom szybko zyskał wiele kosztowności, a po dłuższym czasie mógł już wrócić do Wrocławia i zacząć starać się o rękę ukochanej. Franciszek na początku był pod wrażeniem majątku swego byłego czeladnika, zwłaszcza że ten zarzekał się, jakoby zdobył bogactwo w uczciwy sposób. Potem, czy to przez zakrwawiony list od przyjaciela znaleziony w rzeczach Henryka, czy w jakiś inny sposób, mistrz dowiedział się o prawdziwej przyczynie nagłej zamożności chłopaka i zerwał zaręczyny. Zawiedziony młodzian podpalił dom Franciszka i postanowił napawać się swoim uczynkiem, wyglądając przez okienko katedry, lecz mury kościoła zacisnęły się wokół jego ciała, a twarz, skamieniała w niemym krzyku i wyrażająca ogrom cierpienia, stanowi teraz element fasady budynku.

Uniwersytecka Biała Dama

Mało kto wie, że główny gmach Uniwersytetu Wrocławskiego powstał w miejscu średniowiecznego zamku i odziedziczył po wcześniejszej budowli ducha straszącego niewinnych studentów (a może tylko tych, którzy nie zaliczyli egzaminów…). Legenda głosi, że ówczesny kasztelan zamku był człowiekiem mściwym i okrutnym, a za najlepszy sposób na zapomnienie o codziennych troskach uznawał torturowanie więźniów za pomocą narzędzia zwanego żelazną dziewicą. Przyrząd ów był czymś w rodzaju sarkofagu nabitego od wewnątrz gwoździami, a ofiara zamknięta w środku powoli wykrwawiała się na śmierć. Otóż wspomniany kasztelan miał córkę, Elżbietę, która zakochała się niespodziewanie. Pewnego dnia chłopak ten trafił do więzienia za jakieś mało znaczące przewinienie. Niestety, nawet za drobnostki kasztelan umieszczał ludzi w żelaznej dziewicy. Jego córka, chcąc ratować ukochanego, w nocy wykradła klucze i pobiegła do lochów ratować chłopaka. Kasztelan, nagle wybudzony ze snu i pełen najgorszych przeczuć, wziął sztylet i również ruszył do podziemi. Na miejscu wynikła szamotanina pomiędzy ojcem i nieposłuszną Elżbietą, w wyniku której mężczyzna wpadł do żelaznej dziewicy, po czym ta zamknęła się z trzaskiem. Narzędzie tortur spowodowało  śmierć kasztelana, lecz w agonii zdążył on jeszcze przekląć swą córkę, która błąka się teraz  po korytarzach uniwersytetu, rozpaczając za swym wcześniejszym życiem i za ukochanym, z którym rozdzieliła ją klątwa.

Kluskowa brama

Źródło: Wikimedia Commons

Mimowolnym bohaterem tej opowieści stała się brama przy kościele św. Idziego, na szczycie której widać tajemniczą figurkę przypominającą kluskę. Podobno kiedyś, bardzo dawno temu, żył sobie w podwrocławskiej wiosce chłop z żoną. Kobieta była mistrzynią w gotowaniu, a jej specjalnością stały się kluski śląskie. I tak żyli sobie szczęśliwie aż do czasu straszliwej zarazy, w wyniku której żona umarła. Chłop posmutniał i zmizerniał, nie mając nikogo, kto zadbałby o niego i jego jadłospis. W jeden z dni targowych wybrał się do Wrocławia, a w wyniku zmęczenia samotną i ciężką pracą przysnął w okolicach bramy. Przyśniła mu się jego żona, która zaniepokojona stanem swojego małżonka,  z zaświatów w podarku przyniosła mu przedziwny prezent: kociołek wypełniony kluskami. Przestrzegła tylko mężczyznę, by zostawiał zawsze ostatnią kluskę, wtedy garnek będzie magicznie wypełniał się tym przepysznym jedzeniem. Obudziwszy się, chłop stwierdził, że trzyma wciąż ciepły kociołek w ramionach i, ucieszony, zabrał się do jedzenia. Wkrótce ujrzał dno naczynia i tylko jedną kluskę w środku. Długo się zastanawiał, czy powinien zjeść posiłek do końca, lecz głód zwyciężył. Gdy uniósł do ust ostatnią kluskę, przemieściła się ona i wylądowała na szczycie bramy, kamieniejąc po drodze. Kociołek już nigdy więcej nie napełnił się kluskami, a chłop musiał wrócić do domu bez cudownego prezentu.

Smok Strachota

Jedna z mniej znanych legend opowiada o potwornym smoku zamieszkującym las we wschodniej części Wrocławia. Ten stwór strzegł magicznego źródełka (w niektórych podaniach wspomniana jest smocza  studnia) ukrytego głęboko w kniei. Straszył okoliczną ludność, niszczył ich dobytek i pożerał słabych i bezbronnych. Przerażeni wieśniacy nie zapuszczali się nawet w okolice lasu. Znajdowało się tam jednak źródełko leczące wszelkie rany i dodające sił, więc wielu śmiałków próbowało pokonać straszydło, lecz żadnemu się to nie udawało i kończyli zjedzeni przez smoka. Pewnego razu zawitał w tamte strony młodzieniec o imieniu Konrad. Nasłuchawszy się strasznych opowieści o potworze uprzykrzającym życie mieszkańcom, postanowił uwolnić ich od tego straszliwego ciężaru. Ruszył więc do lasu. Po długiej wędrówce znalazł tajemnicze źródełko. Gdy napoił się cudowną wodą, miał tyle sił, że bez problemu przegonił złego smoka. Stwór nie odważył się już potem zbliżyć do ludzkich siedzib, a po przypadkowym zjedzeniu trujących grzybów umarł w męczarniach. Na jego cześć nazwano tę część miasta Strachocinem, a co roku organizowany jest Wielki Festiwal Smoka Strachoty. 

Dzwon grzesznika

Na wieży kościoła św. Marii Magdaleny w XIV wieku zawisł ogromny dzwon. Według podań jego wykonanie zlecono najlepszemu ludwisarzowi (tj. rzemieślnikowi wykonującemu odlewy z brązu, np. świeczniki, przedmioty codziennego użytku czy właśnie dzwony) w mieście. Zadanie wymagało niezwykłej precyzji – przy chociażby jednej małej pomyłce dzwon nie miałby już czystego dźwięku. Ludwisarz po wykonaniu odlewu i przygotowaniu odpowiedniego stopu metalu udał się do gospody, a pieczę nad ciekłym brązem powierzył swojemu czeladnikowi. Niestety czeladnik przez przypadek sprawił, że metal wlał się do formy. Zrozpaczony chłopak pobiegł błagać swego mistrza o przebaczenie, jednak ten w pijackim amoku chwycił nóż i zabił biednego młodzieńca. Po powrocie do pracowni rzemieślnik przekonał się, że dzwon został wykonany idealnie. Nie zdążył nawet pomyśleć o ucieczce przed wymiarem sprawiedliwości, gdy wtrącono go do więzienia i skazano na śmierć. Ostatnim życzeniem ludwisarza było to, by usłyszeć bicie dzwonu. Stało się to wtedy, gdy prowadzono skazańca na stracenie. Od tamtego czasu dzwon obwieszczał każdą egzekucję w mieście.

O pannach zamienionych w kamień

Opowieść ta związana jest z kamienicą przy ulicy Szewskiej. Mieszkała tam wdowa z dziewięcioma córkami. Dziewczęta te były nadzwyczaj piękne, lecz trwoniły swój czas na zabawy i hulanki. Matka tolerowała ich wybryki w nadziei, że podczas któregoś balu znajdą sobie bogatych mężów. Była jednak niezwykle religijna i zabroniła dziewczynom iść na tańce w Wielki Piątek, zamknęła nawet drzwi do ich pokoju na klucz, by się nie wydostały. Sprytne córki postanowiły wyjść przez okno. Zawołały nawet swoje sąsiadki, by również dołączyły do korowodu. Gdy ostatnia z nich postawiła stopy na gzymsie, wszystkie zamieniły się w kamień w połowie tanecznego kroku.

Szermierz

Ta ciekawa historia, być może jeszcze nie legenda, związana jest z fontanną na placu Uniwersyteckim przed głównym gmachem. Znajdująca się na niej rzeźba, zwana Szermierzem, przedstawia nagiego  młodzieńca ze szpadą. Dzieło zaprojektował niejaki Hugo Lederer, profesor berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Podobno autor przedstawił samego siebie, nawiązując do niezbyt przyjemnego wydarzenia, które miało miejsce, gdy Lederer przyjechał studiować do Wrocławia. Miejscowi studenci spili przyszłego profesora i wygrali z nim w karty wszystko, co miał, łącznie z ubraniem. Pozostawili mu tylko szpadę, symbol szlachectwa i męstwa. Niestety, posąg dalej jest obiektem żartów. W prima aprilis (albo jeśli komuś przyjdzie ochota), uczniowie przebierają Szermierza w najróżniejsze elementy strojów.

Magdalena Grabowska