Kraina Deszczowców w Muzyce

 

Janusz Zdunek + Marienburg to bardzo niszowy zespół. Janusz jest mało znany (ale jest) ze współpracy z Kultem. Brzmi interesująco? Dla garstki studentów tak, dla reszty nie. Gatunek yass – dzisiejsza pochodna jazzu. What’s your game?

 

3, 2, 1…  Sprzedane! Koniec licytacji! Brak wielu chętnych do zakupu płyty spowodował, że tylko u tych nielicznych nutki trafiły w tę część głowy, która pożądała dźwiękowej dawki, mimo że złożyła deklarację, to nie otrzymała tego, na co liczyła. Moja kora mózgowa otrzymała ciężkostrawną kompilację, do której musiała się przyzwyczaić. Ja, człowiek słuchający na co dzień znacznie dynamiczniejszej muzyki, początkowo wręcz odrzucałem tę płytkę, nazywając ją usypiającą i cienką. Całkowity brak tekstów, tylko podkład. Często wolna, nieinwazyjna. To nie to, czego pragnie dzisiejszy słuchacz. Przyzwyczajony do łopotania wibrującego powietrza o czoło.  Z pewnością będzie szukać zmiany. „To nie są moje tabletki, dajcie mi moje tabletki!”.

Ale do rzeczy. Trzech ludzi, cztery instrumenty– trąbka, gitara basowa, perkusja, elektronika. Dalej to kombinacje wydawanych przez nie dźwięków, a jak muzyka na przestrzeni wieków pokazuje, można ich ułożyć naprawdę sporo. Zasadniczy wpływ na formę muzyki Zdunka ma użycie syntezatora. Znacznie wzbogaca on pustą przestrzeń między resztą instrumentów, wprowadza głębię. W moim mniemaniu utwory straciłyby wiele bez tego urządzenia. Gra na nim jest bez zastrzeżeń, ale główną rolę w szaleńczej wirtuozerii odgrywa trąbka. Wykonawcy z pewnością nie są amatorami, ich muzyczne doświadczenie jest widoczne, lub jak kto woli słyszalne, poza pewnymi wyjątkami ich gra jest jakościowo dobra.

OK, najpierw krytyka, potem słodzenie, a teraz znowu krytyka. Przede wszystkim na płytce znajdują się utwory trzymające w dziwnym napięciu. Prawdę mówiąc, nie spotkałem się jeszcze z czymś takim. Czy to sprawia, że można tę muzykę określić jako zjawiskową, niezwykłą, wręcz boską? Nie sądzę. Utwory są długie. Trwają po osiem – dziewięć minut, a to na dłuższą metę jest bardzo męczące. Na pewno nie odmówię krążkowi klimatu, jest on odczuwalny, ale głównie jako smutny, przygnębiający, depresyjny (poza dwoma utworami, bo wszystkich jest łącznie siedem). Kraina deszczowców, ale od tej posępnej strony. Szpiegostwo i ciemność. Jako podkład do filmu czy przedstawienia teatralnego – bardzo proszę, ale samodzielne słuchanie nuży. Momentami brakuje bogactwa kompozycyjnego i nowości. Często słyszalne dźwięki trąbki i wydłużanie pomysłów muzycznych zaczynają drażnić. Chwile słabe na przemian przeplatają się ze świetnymi. Witaminki, ale z produkcji na trzeciej zmianie. Wiem, wiem, sam mam problemy z graniem na liściu, to jest pewne, ale współczesny słuchacz potrzebuje pobudzenia, a krążek „Jedzie” mało ma go w swojej ofercie. Powiem szczerze – zajęło mi trochę czasu i kilka przesłuchań, by zacząć przekonywać się do tego rodzaju muzyki, mimo iż nie odpycham siebie od jazzu i innych gatunków, nawet niszowych czy klasycznych.

„Muzyka otoczeniowa”, dodatek do życia.

Dynamiczne utwory, jak Past Post czy Od Ślubu, wychodzą Januszowi znacznie lepiej. Przynoszą ukojenie dla mojego studenckiego czerepu. Szybkość – to jest ta tabletka!

Może to lekko prostackie, ale gdyby nie światło monitora, sen byłby gwarantowany (dłuższe napięcie muzyczne wywołuje zasypianie – sprawdźcie, czy reagujecie podobnie).

Reasumując, płyta jest niszowa i dla specjalnego grona odbiorców.

Dla nielicznych będzie perełką, dla innych podkładką pod majowe piwko.

Ocena? Nie więcej jak 4/10. Fani, którzy lubią i bardziej znają twórczość Janusza Zdunka, dodają do czterech aż trzy inkrementacje.

Opracował: Konrad Matyszczuk