Wywiad: Delektujemy się muzyką

Krzysztof PełechO ROZPOCZYNAJĄCYM SIĘ 14. WROCŁAWSKIM FESTIWALU GITAROWYM I O WYŁĄCZNIE DOBREJ MUZYCE OPOWIADA KRZYSZTOF PEŁECH, DYREKTOR ARTYSTYCZNY FESTIWALU.

Rozmawiała Aleksandra Kozioł

 

 

Aleksandra Kozioł: Wrocławski Festiwal Gitarowy znany jest ze swojej otwartości na współpracę z artystami z całego świata. Różnorodność i łączenie, wydawałoby się, odległych stylistyk są już na stałe zapisane w duchu festiwalu. Czy sztuka naprawdę nie ma granic? Czy w ten sposób nadajemy muzyce nową jakość?

Krzysztof Pełech: Różnorodność stylistyczna i gatunkowa jest na pewno atutem naszej imprezy. Jako szef artystyczny od początku staram się pokazywać różne oblicza gitary. Chciałbym w pewnym sensie udowodnić, że właściwie nie ma ona ograniczeń jako instrument. Można wykonywać na niej różnorodne, bardzo odległe stylistycznie od siebie gatunki, kompozycje różnych epok i to, jak myślę, przyciąga też coraz większą rzeszę publiczności. Demonstrujemy gitarę, która wykonuje muzykę dawną; inne instrumenty strunowe, jak np. lutnie, a także gitarę barokową. W moim przypadku gitara klasyczna jest jakby punktem wyjścia, bo sam jestem gitarzystą klasycznym i ona jest dla mnie tak naprawdę najważniejsza. Jestem otwarty na inne style, takie jak flamenco, fingerstyle, tango, muzyka latynoamerykańska, muzyka współczesna i na różne odmiany gitary: akustyczną, która ma inne brzmienie, metalowe struny; flamenco czy elektryczną – najgłośniejszą z nich. Wszystkie są obecne na festiwalu. Od początku było takie założenie, aby pokazywać gitarę jak najpełniejszą, również w połączeniu z innymi instrumentami, czyli m.in. w zestawieniach kameralnych czy gitary z orkiestrą. Myślę, że jest to siła naszej imprezy i to, co powoduje, że jest ona coraz popularniejsza, nie tylko wśród muzyków oraz że nie jest imprezą niszową, hermetycznie zamkniętą.

AK: Zainteresowanie festiwalem wzrasta z roku na rok. Czy jest Pan zadowolony z rozmiaru przedsięwzięcia i z kierunku, w jakim on zmierza?

KP: Jak najbardziej. Na to składa się 14 lat pracy, kiedy bywały lata tłuste i trochę chudsze, ale to zależy tak naprawdę od wielu czynników. Teraz dysponujemy świetną ekipą, dowodzoną przez Katarzynę Krzysztyniak, która jest dyrektorem organizacyjnym. Dba ona znakomicie o stronę promocyjną i organizacyjną festiwalu. Spędzamy wiele godzin na szukaniu tej najwłaściwszej drogi, aby dotrzeć do, jak to się teraz mówi, „stargetowanej” publiczności. Staramy się jak najwięcej ludzi zachęcić do zapoznawania się ze sztuką gitarową, bo jednak jest to ciągle sztuka elitarna i powinna chyba taką pozostać. Nie jest to popkultura i na pewno nie będziemy zapełniać stadionów, tylko ewentualnie Halę Stulecia, która i tak dysponuje ogromną przestrzenią, gdzie można zgromadzić kilkutysięczną publiczność. Myślę, że to wszystko idzie w dobrym kierunku, chociaż, muszę przyznać, że nie mogę uniknąć pewnych kompromisów. Czasami wolałbym się ich ustrzec, gdyby festiwal był, że tak powiem, „doszacowany” przez ministerstwo kultury. Choć nie możemy narzekać, bo resort oczywiście nam pomaga, miasto również, trochę też marszałek. Bez pomocy miasta impreza nie miałaby racji bytu. To jest takie główne wsparcie jeśli chodzi o stronę finansową. Ale gdybyśmy nie musieli tak bardzo liczyć na sprzedaż biletów, na publiczność, która jednak partycypuje w kosztach. Dzięki niej możemy zaprosić chociażby Paco de Lucię czy inne gwiazdy. Osobiście wolałbym, aby te proporcje były inne, żebym mógł sobie pozwolić na zaproszenie gwiazd, które może nie gromadzą wielotysięcznego audytorium, ale za to są niesamowitą marką jak np. John Williams czy bracia Assad z Brazylii. To są absolutnie topowe nazwiska jeśli chodzi o gitarę, natomiast są gwiazdami, które kosztują już bardzo wiele. Ich koncert miałby sens np. w Filharmonii czy Operze Wrocławskiej, gdzie, siłą rzeczy, zgromadzimy mniejszą publiczność. W momencie, gdy musimy jakoś zbalansować te koszty, trzeba sprzedać więcej biletów i to jest właśnie ten kompromis. Doskonałym przykładem jest Paco de Lucia, którego koncert najlepiej by zabrzmiał chociażby na deskach sceny Impartu, gdzie mamy bliski kontakt z artystą i możemy go obserwować z małej odległości. Można tam zgromadzić maksymalnie 600–700 osób, a wtedy wielu musiałoby odejść z kwitkiem. To byłoby też w pewnym sensie nieuczciwe w stosunku do publiczności. Na koncert Paco de Luci przyjadą ludzie z całej Polski i nie tylko, bo to jego jedyny występ w tej części Europy.

AK: Czy Polacy są dobrze wykształceni muzycznie?

KP: Z tym wykształceniem różnie bywa. Myślę, że się poprawia, ale zanim dogonimy takie centra kultury jak Paryż, Wiedeń czy chociażby Berlin, minie jeszcze 10–20 lat. Wtedy ta świadomość i zwyczaj chodzenia na koncerty będzie tak oczywisty jak właśnie we wspomnianych miastach. Myślę, że między innymi nasz festiwal nad tym pracuje czy choćby takie imprezy jak Wratislavia Cantans, Jazz nad Odrą oraz Jazztopad. Wydaje mi się, że ciągle procent ludzi zainteresowanych, powiedzmy, kulturą wyższą, elitarną, jest zbyt mały. Biorąc pod uwagę liczebność naszego miasta, czyli te 600–700 tys., z czego, wydaje mi się, może 10% regularnie chodzi na koncerty, chociaż mogę się mylić i jest to jeszcze mniejszy odsetek. Życzyłbym sobie, żeby to była grupa 60 tys. ludzi, która regularnie chodzi na koncerty, jest zainteresowana, na co dzień słucha takiej muzyki oraz radia RAM i dobrych płyt jazzowych. Ciągle ten procent jest zbyt mały. To niestety musi się też łączyć z tym, że te osoby stać na takie koncerty. Naprawdę bardzo wiele dzieje się w naszym mieście, co chwilę widzimy znakomite nazwiska – Pat Metheny, Richard Bona, Stacey Kent, Chick Corea. Niewiele jednostek stać na to, by wydać 100–200 zł na bilet. Wydaje mi się, że w krajach skandynawskich czy w Niemczech jest o wiele więcej takich osób. Widzą, że bilet kosztuje 100 Euro i nie mają z tym problemu, po prostu: „Jest gwiazda, idę na koncert”. Nasz budżet domowy wciąż nie jest dopasowany do cen biletów, a z drugiej strony – świetni artyści kosztują tyle, co kosztują i musimy jakoś pogodzić wydatki ze środkami na nie.

AK: Koncertował Pan niemalże po całym świecie. W którym kraju najbardziej kocha się gitarę i muzykę klasyczną?

KP: Jeśli chodzi o muzykę klasyczną, o dobrą muzykę, nazwijmy ją taką trochę niszową, to na pewno są to Niemcy. Oni mają tradycję chodzenia na koncerty, dla nich jest to święto. Nawet w małych miasteczkach czy wioskach, gdzie koncertuje się w jakiejś galerii czy w kościółku, ludzie przychodzą tłumnie. Wydaje mi się, że jest to związane z kształceniem w szkołach muzycznych czy wręcz w szkołach podstawowych. Oni są osłuchani, dzieci od wczesnych lat nauczania sięgają po taką muzykę. U nas to jeszcze ciągle kuleje. Wydaje mi się, że polska edukacja początkowa jest w powijakach. Powinno się słuchać muzyki klasycznej, jazzowej. Powinny być osoby, które są odpowiednio przygotowane do kształcenia dzieciaków. Obserwuję jednak, że młodzież słucha głównie bardzo słabego jakościowo rapu, gdzie przewijają się głównie bluzgi. Słyszę, co odtwarzają w komórkach, idąc po mieście. Im się wydaje, że to jest cool, dla mnie jest to obciachem, to są śmieci. Nie ma to nic wspólnego ze sztuką. Taka muzyka dominuje, jest puszczana w samochodach, wiem, bo słyszę zza otwartych szyb. Zdecydowanie największą słuchalność ma, nie ujmując, Radio ESKA i potem długo, długo nic. Dalej dopiero jest radio RAM, Radio Wrocław czy inne stacje, gdzie jest grana naprawdę dobra muzyka. Moim zdaniem te proporcje powinny być inne. Taka dyskotekowa muzyka, bardzo uboga harmonicznie i melodycznie, gdzie dominuje łomot, ciągle jest na pierwszym planie. Szczerze mówiąc, dla mnie jest to smutne. Oczywiście chciałbym to zmienić. Pewnie wiele osób teraz się ze mnie śmieje i uważa, że to, co my prezentujemy jest nudne. Natomiast to nie jest prawdą. Jestem w stanie z ręką na sercu powiedzieć, że tamto jest słabe, a to, co my przedstawiamy jest bardzo dobre. Jest to muzyka wysokiej klasy, wysokich lotów, gdzie jest i piękna melodia i wiele się dzieje jeśli chodzi o harmonię oraz rytm. To są najważniejsze składniki muzyki: melodia, harmonia, rytm. Trzeba ludzi nauczyć słuchać aktywnie, żeby oni potrafili się delektować tą muzyką; żeby potrafili czerpać radość, natchnienie, energię z tej muzyki. To jest przecież flamenco czy jazz, gdzie się przecież tyle wydarza jeśli chodzi o ekspresję, różne nastroje, klimaty, kolory – to wymaga czynnego wsłuchania się, a nie tylko biernego słuchania muzyki przy odkurzaniu domu czy zmywaniu naczyń.

AK: W takim razie kogo ze współczesnych artystów Pan słucha i mógłby polecić?

KP: Lista byłaby długa. Ostatnio zafascynowała mnie płyta Bobbiego McFerrina Vocabularies. Uważam, że to, co się tam dzieje jest absolutną poezją. Teraz jestem jakby natchniony i nie mogę się od tej płyty uwolnić. Ale tych artystów, gitarzystów jest bardzo wielu: Preston Reed, który wystąpi na naszym festiwalu, Tommy Emmanuel, Joscho Stephan, Steely Dan. Tych nazwisk mógłbym wymieniać bardzo wiele i to są często nazwiska u nas nieznane. Łączenie muzyki flamenco z jazzem, jazzu z folkiem, muzyką świata jest znakomite. Oczywiście poszukuję cały czas nowych artystów, gatunków czy różnych przemieszanych stylów. To mnie napędza. Sięgam często do starszych nagrań z dawniejszych lat. Uważam, że tamta muzyka była bogatsza, dominowały żywe, akustyczne instrumenty.

AK: W jakim kierunku ewoluuje gitara?

KP: Jeśli chodzi o gitarę klasyczną, to wydaje mi się, że chętnie słuchana jest muzyka hiszpańska, latynoamerykańska. To są rzeczy, które ja osobiście bardzo lubię, ale też widzę, że gitara fingerstyle czy akustyczna coraz częściej staje się słuchana przez bywalców koncertów. Coraz popularniejsza jest właśnie muzyka łączona stylistycznie, czyli mieszanka jazzu z muzyką latynoską, orientalną, z klimatami bizantyjskimi. Taki rodzaj muzyki chilloutowej świetnie brzmi.

AK: Czy gitarę klasyczną można łączyć ze wszystkimi instrumentami i sztukami?

KP: Przedział gatunkowy jest bardzo szeroki. Gramy utwory Bacha, utwory romantyczne, Mauro Giulianiego, muzykę współczesną, sonaty. Jeśli chodzi o gitarę klasyczną, to program można konstruować na różne sposoby. Można spowodować, że instrument, który mógłby się wydawać nużący na dłuższą metę, będzie bardzo ciekawy, to zależy tylko od tego, jak skonstruujemy repertuar.

AK: Co jest najważniejsze dla gitarzysty?

KP: Spełniony gitarzysta klasyczny to taki, który ma okazję grać koncerty w dobrych salach koncertowych – takich o dobrej akustyce. Często te warunki spełniają kościoły, w których gromadzi się 200–300 osób, gdzie możemy grać bez nagłośnienia, gdzie gitara wybrzmiewa naturalnie, wspaniale. Oczywiście, marzeniem jest zawsze zagranie z gitarzystą, który jest gwiazdą, tak jak np. Tommy Emmanuel. W moim przypadku to pragnienie się akurat spełniło, bo mam z nim okazję konsekwentnie co kilka miesięcy występować. Na pewno taką aspiracją byłoby zagranie wspólnie z Paco de Lucią czy wykonywanie koncertów razem z orkiestrą.

AK: Czy jest coś, czego Pan jeszcze nie próbował w muzyce?

KP: Jako wykonawca chciałbym sięgnąć po łączenie dźwięków gitary klasycznej może z akustyczną; posłużyć się lżejszą muzyką, ale w bardzo pozytywnym, ambitnym tego słowa rozumieniu, gdzie mogę połączyć muzykę chilloutową, lekki jazz z muzyką klasyczną. To jest coś, co mi sprawia dużą przyjemność i już właściwie zacząłem współpracę z kompozytorem Markiem Wińskim, z którym wspólnie wykonujemy tango. Ociera się ono też o film Do widzenia, do jutra ze Zbigniewem Cybulskim w roli głównej. Ten utwór już powstał i będzie do niego teledysk, może jest to początek współpracy.

AK: Czy w ogóle istnieją jakiekolwiek ograniczenia dla chcących rozpocząć naukę gry na gitarze?

KP: Absolutnie nie ma żadnych ograniczeń – ani wiekowych, ani jeśli chodzi o wykształcenie. Każdy może zacząć grać, nawet w wieku 60 lat. Gitara jest takim elastycznym instrumentem. Jeśli ktoś poważnie myśli o gitarze klasycznej, to najlepiej zacząć edukację w wieku 7–8 lat. Zachęcam osoby, które chcą przyjść, zachęcam do uczestnictwa w festiwalu, w jego trakcie będą prowadzone lekcje mistrzowskie, warsztaty, wykłady w Akademii Muzycznej. Odsyłam wszystkich do naszej strony internetowej, gdzie znajdują się wszelkie szczegóły: www.gitara.wroclaw.pl.

AK: Wymarzony prezent pod choinkę dla Krzysztofa Pełecha?

KP: Trudno powiedzieć, zaskoczyła mnie Pani tym pytaniem. Myślę, że kontrakt płytowy ze znaną wytwórnią, gdzie mógłbym mieć dystrybucję na całym świecie – np. „Deutsche Grammophon”.

AK: Dziękuję za rozmowę.